I nagle nastało kompletne zwątpienie w istotę własnego bytu...
Tak nie powinno się zdarzyć i to akurat teraz. Muszę zmotywować ducha, muszę odnaleźć moc i siłę. Muszę, a nie potrafię. Wszystko co miało się dzisiaj udać wziął szlak, a ja mam tak mało czasu i tak bardzo zajętego... On nie może po prostu płynąć. Nakręca mnie to, o czym marzyłam i mi się udało, nie tyle mi, ile komuś kto jest blisko i który mnie motywuje i wspiera tym, że istnieje.
A najbardziej gryzie mnie obietnica dana najważniejszej duszy, która gdzieś świeci na niebie. Często mówię do niej, nie wiedząc czy ona tam jest... Z jednej strony wiem, że zrozumiałaby mnie, a z drugiej uświadamiam sobie jak bardzo się zmieniłam i ile by cierpiała patrząc na mnie z bliska. Tęsknie za nią bardzo i to bardzo, szczególnie w takiej chwili kompletnej pustki i dołka. Ale jestem już duża i rozumiem, że tak jest i tyle (nic tylko tak po prostu jest). I nic nie zmienię. Mimo to płaczę i tęsknię. Tyle, że tu też ktoś jest i musze tu jeszcze pobyć (tak dla spokoju wszystkich i wszystkiego). Moje życzenia do złotej rybki (żeby wyrwać się z dołka):
gwiazdko wróć do mnie zdrowa i silna;
być silna i mieć zdolność ekspresowej nauki i samonapływania wiedzy;
żeby wszyscy byli ze mnie dumni i mieć mniej głupstw na koncie;
żeby ta osoba zawsze była przy mnie, była szczęśliwa i dostała to, o czym oboje marzymy i żeby już nigdy żadne z nas nie miało tego typu kłopotów;
niech Ozi będzie zawsze i będzie szczęśliwy (cały czas przy mnie);
mały drewniany domek w górach z dala od cywilizacji;
spokój dla mamy;
akceptacja mojego życia takim jakie jest przez wszystkich, albo przynajmniej nie zjadanie przez piranie;
podróż przez wszystkie planety i poznanie dokładnie każdej.
troszkę małych trosk, bo przecież było by nudno ;)